Z życia mojej twórczości (bo ona żyje własnym życiem)

Cześć, Kochani. Siedzę sobie w swoim betonowym mieszkaniu z twarzą w wiatraku, bo upał nie do wytrzymania i piszę, choć bez sensu, że piszę, bo miesiąc się kończy i powinnam skończyć wszystko, co robię dziś gdzieś do godziny 18:40, bo wtedy muszę wyjść z domu, żeby zdążyć dojechać na Młociny i wsiąść w autobus, który zawiezie mnie do Berlina. A ja zamiast domykać rozpaczliwie miesiąc, dopieszczam sobie spokojnie nowy rozdział „Osób, które możesz znać” (co zajmuje dwa razy dłużej niż zwykle, bo to ten bez spacji). I kto tu mówi, że praca jest stresująca? No dobrze, zwykle jest, zwłaszcza jak wszystko wali się jednocześnie na łeb, a szefostwo stwierdza, że to idealny moment, żeby zrobić cały dzień zebrań i dumania nad tym, jak sprawić, żeby wszystkim nam żyło się lepiej. Serio, wczoraj był najbardziej bezowocny i bezsensowny dzień w mojej karierze, a przez to dziś mam dwa razy więcej pracy. Nie mówiąc już o tym, że musiałam pójść do biura, a to od jakiegoś czasu jest dla mnie bardzo duże poświęcenie.
Ale nie o tym chciałam, bo w sumie to uwielbiam swoją pracę i wiem, że są osoby, które mają o wiele więcej powodów do narzekań niż ja. Więc zostawmy pracę, bo i tak nie poświęcam jej dzisiaj specjalnie dużo energii. Taki mały update chciałam zrobić, że dzięki niezawodnej Me. tworzy się już okładka do „Nocą nie widać tu gwiazd”. Kto próbował, ten wie, że współpraca ze mną nie należy do najłatwiejszych, więc pewnie trochę jej jeszcze pomarudzę, zanim zgodzimy się na jakąś ostateczną wersję. To chyba skrzywienie zawodowe, bo jak się pamiętam, to zawsze byłam dosyć zgodną i kompromisową istotą. Druga znakomita wiadomość jest taka, że po miesiącach poszukiwań w końcu udało mi się znaleźć osobę, która zajmie się korektą moich tworów. Tak naprawdę nie powinnam się jeszcze ekscytować, bo nawet nie wiem, czy ta osoba jest dobra, ale lubię ją, a mam taką irytującą tendencję, że wolę kierować się osobistą sympatią niż profesjonalizmem. Raz z propozycją korekty zagadał do mnie tak gburowaty człowiek, że choćbym nie wiem, jak obiektywna próbowała być, nie wyobrażam sobie, żeby ktoś taki mógł ogarnąć moje co autor miał na myśli. Dobra, bo jakoś przypadkiem tak wychodzi, że o niemiłych rzeczach piszę na tym blogu, więc zmierzam do tego, że „Zejdź na ziemię” jest nadal u mnie na etapie poprawek, natomiast „Kontrapunkt” i „Nocą nie widać tu gwiazd” poleciały do korekty, tak żeby już wkrótce wszystko było gotowe do robienia z tego książek i e-booków i czego tam jeszcze. Tyle z nowinek i update'ów.
Poprawiam sobie dalej „Osoby, które możesz znać” i łapię się na tym, że z każdym kolejnym akapitem coraz bardziej lubię to opowiadanie. Zawsze mam tak, że na początku jestem niesamowicie zajarana każdym pomysłem, a z „Osobami, które możesz znać” jest odwrotnie, zaczęły się spokojnie, nie rzuciłam się w wir tego opowiadania jak szalona, to jest trochę tak, że ono nadal metodycznie się tworzy, jest taką czystą kartką. „Nocą nie widać tu gwiazd” spadło na mnie jak grom z jasnego nieba, a potem w miarę pisania następowało powolne osłabienie sympatii. „Kontrapunkt” w ogóle polubiłam dopiero po skończeniu pisania, ale za to polubiłam go wtedy tak bardzo, że nie wiem, czy nie najbardziej ze wszystkich. Nie pamiętam nawet, co sądziłam o „Zejdź na ziemię”, chyba miałam po prostu nadzieję, że to nie będzie słomiany zapał i nie odechce mi się pisania po trzech rozdziałach. Jezu, nigdy bym się nie spodziewała, że to rozrośnie się na taką skalę. Pamiętam mniej więcej, jak zaczynałam pisać, pracowałam wtedy w hostelu na recepcji i noce bardzo mi się dłużyły. To był mój kiepski okres, byłam w lekkim dołku, wyleciałam wtedy ze studiów – lubię sobie mówić, że je rzuciłam, ale tak naprawdę to w pewnym momencie po prostu odpuściłam – i „Zejdź na ziemię” mocno podciągnęło moje samopoczucie. W życiu bym nie pomyślała, że pisanie stanie się tak ogromną częścią mojego życia. Dobra, ucinamy to, bo zaraz znowu wpadnę w nostalgię, a trzeba wracać do roboty.
Nadal jest gorąco. Od trzech godzin próbuję pójść kupić karmę dla kota. Nikt z pracy nie odpowiada na żaden z moich maili, czy wszyscy nagle stwierdzili, że mają wakacje? Powinnam umyć podłogę, ale chyba w zamian wrzucę nowy rozdział. Just sayin.

Odkryłam, że chyba jestem kiepska w takim pisaniu o wszystkim, bo powinnam pisać do Was tutaj na jakieś prawdziwe tematy, jak feminizm, segregowanie odpadów czy chociażby to, jak bardzo przerżnęliśmy na Mundialu, a jakimś cudem zawsze wychodzi o niczym. Przepraszam za to, moje myśli są w totalnym chaosie zarówno kiedy pracuję, jak i kiedy piszę i nie ma w nich miejsca na nic innego, stąd ta mowa-trawa. Już nawet nie silę się na bycie dowcipną, bo reszta życia kompletnie wysysa ze mnie całą kreatywność. O, mam coś ciekawego. Naprawdę strasznie boję się, że któregoś dnia wstanę rano i nie będę potrafiła pisać. Albo nie będzie w mojej głowie nic, co uznam za warte spisania, albo co gorsza będzie, a ja nie będę umiała tego ubrać w słowa. Serio, okropnie się tego boję. Macie, tego jeszcze nikomu wcześniej nie powiedziałam. Wszyscy mamy swoje fobie, choć ta moja jest dość dziwna, bo przecież nikt jeszcze nigdy nie umarł z braku pisania (chociaż kto wie, czy są jakieś statystyki na ten temat?).

Nie mam żadnego błyskotliwego obrazka ani nie uwieczniłam ostatnio niczego ciekawego, czym mogłabym się z Wami podzielić, więc w zamian przyjmijcie tę oto lamę, bo w takim klimacie mi dzisiaj życie mija i mam nadzieję, że Wam też.


Komentarze

  1. Wariatka z Ciebie 😉Taka pozytywna oczywiście :) Piątek to w ogóle nie jest dobry dzień do pracy dlatego świetnie Cię rozumiem :) Udanego wyjazdu i serdecznie pozdrawiam 😀

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wierzę by nadszedł dzień byś nie umiała ubrać w słowa tego co myślisz czy tego co chcesz opisać. Jesteś niezwykła i chodź nie kometuje długo(czytam dłużej) to wiem co mówię.
    Mam radę ☺ ja kończę tydzień pracy koło 14 w piątek-to pomaga by mieć zdrowie psychiczne.
    Pozdrawiam 😆

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki, Kasiu, przyjmuję to jako komplement ;) Żaden dzień nie jest dobry do pracy. Andrea, zazdroszczę, mój tydzień pracy teoretycznie skończył się w piątek o 18, ale przedłużył do soboty do 13... zdrowie psychiczne nie jest mi dane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem,ze puste słowa ale zmień coś. Ja wiem co mówię bo żyłam takim pędem do zeszłego roku aż wszystko runelo(70-80 godzin na tydzień). I teraz strasznie wybieram zeczy ważne. Bo zeczy nie ważne nie mają znaczenia żadnego. A życie jest krutkie i w ogólnym rozrachnku nie warto go marnować na pierdoly. Sorki za tą radę mam nadzieję że nie przekroczyła granicy.
      Ps. świetny rozdział

      Usuń
    2. Nie przepraszaj, takie rady często dają nam fajną perspektywę. Ciężko na tym etapie określić to, co jest ważniejsze i odpowiednio to wyważyć. Ponieważ oczywiście bliscy nam ludzie są bardzo ważni i zdrowie jest ważne, ale praca i spełnienie zawodowe i pieniądze też są ważne i grunt to znaleźć złoty środek. To nie wina pracy, tylko naszych priorytetów i tego, jak czasami nie potrafimy znaleźć umiaru i w ten sposób budzimy się kompletnie wypaleni w wieku czterdziestu lat.

      Usuń

Prześlij komentarz