Krakowski spleen

Słuchajcie, w Warszawie wczoraj wieczorem była burza piaskowa. Poważnie. Czy ktoś jeszcze ją widział, czy miałam halucynacje? Trwała jakieś siedem minut dokładnie od momentu, kiedy wyjechałam z Gocławia praktycznie aż do GUSu, jadąc alejami, które z jakiegoś powodu zmieniły nazwę na Lecha Kaczyńskiego. Normalnie jakby na moment w powietrze uniosło się wszystko, co zalegało na ziemi, zrobiło się czarno niczym w Krakowie w ten smutny, zimowy dzień, kiedy smog w pocie czoła bije swoje rekordy. Popełniłam błąd i otworzyłam za chwilę okno, przez co będę musiała odpiaszczyć samochód. W każdej chwili spodziewałam się zobaczyć trąbę powietrzną. Dziwne rzeczy się dzieją. Potem na Alei Krakowskiej trochę poudawało, że pada, po czym Warszawa pożegnała mnie tak. Ledwo co widać, wiem, ale zaufajcie mi, tęcza była. 



I od razu człowiekowi robi się lżej na serduszku. 
Jestem jedną z tych osób, które często spotykają się z niedowierzającymi spojrzeniami, uniesionymi brwiami i szyderczymi pytaniami „Jezu, naprawdę przeniosłaś się z Krakowa do Warszawy? Jak mogłaś?!”. A potem zaczyna się na ogół długa litania, jak to w Warszawie jest sam brud, śmierdzi, a wszyscy wiecznie się spieszą, a jak to Kraków jest krainą szczęśliwości, najbardziej wychillowanych ludzi na świecie i generalnie każdego dnia czujesz się jak na wakacjach. Jedyne wyjaśnienie byłoby takie, że osoby, które czują się w obowiązku poinformować mnie, że popełniłam niemal profanację, nie spędziły ani dnia w żadnym z tych miast, ale wiem, że nie jest to prawdą, co skłania mnie do pochylenia się nad kwestią powszechnej gloryfikacji Krakowa.
Jak więc można przeprowadzić się z Krakowa do Warszawy? Otóż można. To zabawne, że niektóre rzeczy tak mocno potrafią zakorzenić się w świadomości. Ja będąc jeszcze nastolatką też powtarzałam z uporem maniaka, że nigdy nie zamieszkam w stolicy, choćby nie wiem co, bo to najgorsze miasto na świecie. Teraz nie mam nawet pojęcia, skąd wzięła się we mnie ta opinia. Urodziłam się i dorastałam w łódzkim i żyłam marzeniem o pojechaniu na studia do Krakowa. Nie wiem też, skąd wziął mi się ten Kraków, ale w mojej głowie był równoznaczny z rajem na ziemi, jakby to był co najmniej Nowy Jork. Z czasem ta idea, że Warszawa jest beznadziejna, zaczęła we mnie słabnąć, aż w końcu wydała mi się na tyle niepodparta żadnymi argumentami, że postanowiłam zaryzykować i spróbować szczęścia gdzieś indziej. I wiecie co? Teraz żadna siła nie wygnałaby mnie z Warszawy. No nie ma szans.
Wyjeżdżam więc wczoraj z Warszawy, poza chwilową burzą piaskową to wylotówka szeroka, wiatr we włosach, tęcza na wprost i nic tylko cisnąć sto trzydzieści na godzinę. Wjeżdżam do Krakowa – bezpośredni wjazd od Warszawy! – jednopasmówka, laweta się wlecze przede mną i ani z prawej, ani z lewej miejsca, żeby ją dziabnąć i wyprzedzić. Trochę poprawia nastrój to, że nic by mi to nie dało, bo nagle korek. Stoję, ludzie trąbią. Przepraszam, idioci trąbią, bo nie jesteśmy w „Powrocie do przyszłości II” i żadne z aut nagle nie odleci, żeby zrobić miejsce. Światła się zmieniają, a każdy ze stojących przede mną Krakusów potrzebuje jakieś pół minuty, żeby się zorientować, spuścić ręczny, ruszyć. I nawet nie robią tego jednocześnie – kiedy jeden wykona manewr do końca, drugi zdaje sobie sprawę, że nadeszła jego kolej i zaczyna dopiero wykorzystywać swoje pół minuty. W efekcie przejeżdżają trzy samochody, reszta stoi dalej. No nieźli żartownisie, trąbią, żeby się przywitać, a tak naprawdę to żadnemu z nich się nie spieszy. I tak przez calutkie aleje, aż do Wisły i dalej do Centrum Kongresowego. Dopiero teraz przypominam sobie, jakie to miasto jest klaustrofobiczne. Chyba trochę za nim tęskniłam. Tak tylko weekendowo i niezobowiązująco, żeby nie było.
Jestem całkiem pozytywnie nastawiona na myśl o tym pełnym nostalgii i wędrówek po wszystkich swoich ulubionych miejscach weekendzie, a mimo to już mam z tyłu głowy myśl o powrocie w niedzielę do Warszawy trzypasmówką od tabliczki mazowieckie, z wiatrem we włosach, prosto w strefę kibica na Narodowym, coby wraz z resztą hipsterów obejrzeć sobie mecz. 
Miłego weekendu, Kochani. Zajrzyjcie dziś wieczorem/jutro w ciągu dnia na „Osoby, które możesz znać”. Coś powinno się pojawić.

Komentarze

  1. No wiesz każdy uważa co chce. U mnie moja dzielnica uchodzi za najgorszą, a wcale tak źle nie jest jak to malują.
    P.S. U mnie baba uważa, że był szkwał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bardzo bym chciała mieszkać w Warszawie w Krakowskie zresztą tez. Biorę wszystko☺ .
    Życie w małym mieście to jest męka nie polecam. Szkoda ze nie moge spakować walizki i wyjechać gdzieś indziej😐. Ale jak się jest dorosłym nic nie jest już takie proste.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wychowałam się w małym mieście, więc znam ten ból. Nigdy nie odnajdywałam się zbyt dobrze w takich klimatach, choć przecież niektórym pasuje. Zawsze da się coś zmienić, jak nie teraz to zaraz :) Ale masz rację, z czasem takie zmiany stają się o wiele trudniejsze.

      Usuń

Prześlij komentarz