Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie

Postanowiłam w końcu zacisnąć zęby, ogarnąć się, wyjść poza swoją strefę komfortu i… coś napisać. Nie napisać coś literacko wartościowego, tylko napisać chociażby ten post, żeby jakoś się przynajmniej wytłumaczyć. Ogromnie, ogromnie Was przepraszam za tak długą nieobecność. Nie przewidziałam, że coś takiego może się wydarzyć i szczerze mówiąc, nie spodziewałam się tego po samej sobie. Zawsze wydawało mi się, że co jak co, ale pisanie jest taką stałą w moim życiu, która będzie towarzyszyć mi na każdym etapie i raczej nigdy nie odejdzie. No cóż, nigdy nie mów nigdy. Mimo wmawiania sobie, że to stan tymczasowy, czuję się trochę… nawet nie źle, ale chyba po prostu dziwnie. Tak trochę bezcelowo. Plus jest taki, że jest to bezcelowość tylko w jednej dziedzinie życia, tylko w pisaniu, więc powinnam jeszcze przez jakiś czas ją znieść. A potem znajdę cel. 
Najgorsze jest to, że wcale nie mam zbyt dużo czasu, żeby zastanawiać się nad tą bezcelowością i jakoś z nią walczyć. Żeby przybliżyć Wam nieco ten życiowy zakręt, na którym się znalazłam i z którego właśnie wyjeżdżam z piskiem opon, trochę rzeczy się wydarzyło i myślę, że każda z tych rzeczy byłaby bez problemu do zniesienia, ale one jak na złość musiały zejść się w czasie. W pracy od początku października praktycznie wszystko mi się bez przerwy waliło i paliło, a mi brakowało energii i skupienia, żeby to wszystko opanować, bo większość snu z powiek spędzały mi problemy rodzinne. Problemy rodzinne, jakie to ładne, kompleksowe określenie, ale nie czuję, żeby wyczerpywało temat. Jeszcze tego o mnie nie wiecie, bo nigdy się za bardzo nie uzewnętrzniałam, ale moja rodzina jest zdecydowanie najbardziej dysfunkcyjną, a jednocześnie barwną rzeczą, z jaką się spotkałam. Każdy tam ma swój problem przez wielkie „P” (i to naprawdę nie są błahe rzeczy, oni nie potrafią dnia przeżyć bez jakiegoś dramatu, jak się nie zdradzają, nie rozwodzą, nie żenią znowu, to uciekają za granicę, wracają, idą do więzienia, wychodzą, próbują się zabić, nie wychodzi im, więc przepraszają, pozywają się, ćpają, chociaż obiecywali, że nie będą, potem zmieniają orientację seksualną i romansują z mężatkami, a mówię tutaj tylko o sześciu najbliższych mi osobach, więc wiecie), a ja jestem ich podręczną, rodzinną terapeutką, bo jakimś cudem wyszłam najbardziej ogarnięta (choć tak naprawdę mam kompleks ratowania wszystkich wokół i skupiania się na ich problemach, żeby nie musieć myśleć o tym, że tak naprawdę jestem pracoholiczką z obsesją własnej niezależności, która upija się w każdy weekend, żeby tę właśnie niezależność podkreślić). Ta niemożność okiełznania otaczającego mnie chaosu sprawiła, że pod koniec listopada wpadłam w lekką depresję (jedną z tych, o których nie wiesz, kiedy w niej jesteś, a dostrzegasz je dopiero później z perspektywy). Mój chłopiec zrobił mi interwencję (bo on zawsze wie, kiedy źle się ze mną dzieje i potrzebuję potrząśnięcia, ma jakiś szósty zmysł), porozmyślaliśmy trochę nad życiem i śmiercią i tym, gdzie chcielibyśmy być za dziesięć lat, i poskutkowało to tym, że z początkiem grudnia złożyłam ze łzami w oczach wypowiedzenie. To był przełom, aż cała moja szalona rodzinka zamknęła się na chwilę, żeby spojrzeć na mnie ze zdumieniem. Nikt nigdy nie wierzył, że zmienię pracę.
No więc nowy rok, nowa ja. Nie miałabym nigdy serca, żeby opuścić branżę całkowicie, bo jest coś takiego w tym cholerstwie, w tym całym robieniu telewizji, że bycie częścią tego daje niezrozumiałą ilość radości. Gdybym po czymś takim wylądowała w jakimś nudnym biurze, prawdopodobnie prędzej czy później podcięłabym sobie żyły. Wylądowałam jednak w fajnym miejscu, intelektualnie wyzywającym, a jednocześnie znacznie spokojniejszym, które poza koordynowaniem post-produkcji wymaga ode mnie oglądania Netflixa w godzinach pracy, więc chyba zagrzeję tam miejsca na dłuższy czas. Powoli wszystko wraca do normy, włącza się we mnie pracoholik i otwieram z powrotem gabinet terapeutyczny. 
Ale w zasadzie to nie o tym chciałam mówić. W ogóle nie chciałam mówić o swoim prywatnym życiu, ale chyba dobrze mi to zrobiło, bo poczułam lekką ulgę, kiedy to z siebie wyrzuciłam, nawet anonimowo i na blogu. Zamierzałam ten post umieścić tutaj w zeszły weekend, ale trochę rozbiło mnie wewnętrznie to, co ostatnio wydarzyło się w naszym kraju i nawet usiadłam i chciałam coś napisać na ten temat, ale uznałam, że nie, że niech to się bez mojego udziału kręci. Ja się tylko zadumałam na parę dni nie tylko nad tym, dlaczego świat musi nam tak okrutnie przypominać co jakiś czas, jaki jest bezsensownie nienawistny, ale przede wszystkim nad tym, dlaczego na to pozwalamy. I jakimi hipokrytami jesteśmy, głosząc potrzebę wyzbycia się nienawiści, a jednocześnie sami się nią posługując. Bo od początku tego tygodnia widziałam ją niemal wszędzie. I zaczynam się zastanawiać, na ile zdrowe są nasze reakcje, kiedy na przemoc reagujemy przemocą, a na oskarżenia – jeszcze większą ilością oskarżeń. Jak opluwamy się wzajemnie, mozolnie konstruując w głowach czarno-białą wizję świata, która jasno nam pokazuje, w kogo powinniśmy kierować swoją nienawiść. Sama łapię się na tym, że to robię, że oskarżam tych, których oskarżenie pasuje do mojej obecnej wizji, bo wtedy wszystko w naszych zero-jedynkowych rzeczywistościach się zgadza. Z tym, że kiedy zdamy sobie sprawę z tego, że świat nie jest czarno-biały, dociera do nas też, że czasami jedynym sposobem, żeby nie być hipokrytą, jest po prostu się nie odzywać. Czego dam teraz przykład i nie powiem już ani słowa na ten temat, bo wystarczająco już zła zostało wyrządzone moralizatorskimi „stop nienawiści”, które w rzeczywistości nawołują jedynie do skierowania jej na kolejnych winowajców. 



Podejrzewam jednak, że nie jesteście tutaj, żeby słuchać o moim wypaleniu zawodowym, stanach depresyjnych i zamordowanych politykach, więc wróćmy do mojej radosnej twórczości. Nie ukrywam, że trochę cieszyłabym się, gdybyście podpowiedzieli mi, co teraz zrobić, bo część mnie chciałaby wrócić do pisania, a inna część nie jest do tego pomysłu przekonana. Początkowo próbowałam się trochę zmuszać, siadałam zmęczona przed komputerem, ledwo widząc na oczy i gapiłam się w ten otwarty dokument, czekając, aż słowa na mnie spłyną, ale one jak na złość nie spływały. Ostatecznie się poddałam i uznałam, że kiedy nadejdzie czas, to po prostu to wyczuję. A teraz trochę bym chciała, ale nie wiem do końca, jak się do tego zabrać. Przyznaję to z bólem, ale nie mam obecnie za bardzo serca do „Osób, które możesz znać”, zupełnie jakby w mojej głowie pojawiał się wielki znak stop, ilekroć myślę o tym opowiadaniu. Zakładam, że prędzej czy później do niego wrócę, ale nie chcę rzucać tutaj żadnymi obietnicami. Często wracam myślami do „Zejdź na ziemię” i wydaje mi się, że to dobry moment, żeby dokończyć poprawianie go, bo to bardziej bierne zajęcie niż pisanie, i w końcu wydać na papierze (tak, wiem, że obiecuję to już od jakiegoś czasu). Niewykluczone, że jakiś dodatek do „Nocą nie widać tu gwiazd” się wydarzy, bo z Aleksem i z Maksem też się lubimy ostatnio. Kiełkuje też pewna nowa historia, to znaczy bardzo nieśmiało spisuje mi się w głowie, ale nie sądzę, żeby była już gotowa, by ujrzeć światło dzienne. Utknęłam więc w pewnym martwym punkcie i wiem, że ostatecznie będę musiała sama zdecydować, co… feels right for me (nawet przekalkować angielskiego na polski już nie potrafię), ale Wasze zdanie ma dla mnie ogromne znaczenie i myślę, że ma moc zmotywowania mnie do naskrobania czegokolwiek. A może macie jakieś sposoby? Jak tu odnaleźć w sobie chęć tworzenia, kiedy wiesz, że ona tam jest, gdzieś głęboko zakopana, ale od jakiegoś czasu uparcie się nie odzywa?
Byłabym wdzięczna, bo może by mnie to trochę psychicznie skleiło do kupy. Przepraszam, że nie mam żadnych konkretniejszych wieści, że tak, książki będą się masowo wydawać, bo piszę jak szalona. Niestety nie tym razem. W zasadzie to tak tylko chciałam zapewnić, że jestem, wypełniona nadzieją, że wena w końcu na mnie spłynie i usłyszymy się jeszcze nie raz. Naprawdę w to wierzę. Innej opcji nawet nie przyjmuję do wiadomości. 
Good night and good luck. Dla mnie i dla Was.

Na koniec proponuję klasyk, moim skromnym zdaniem uniwersalny i ponadczasowy, bo do tej pory nie stracił na aktualności.


Komentarze

  1. Ja jestem cały czas dla ciebie ❤️ Nieważne ile będziesz potrzebowała czasu, żeby zebrać się do kupy i zacząć coś tworzyć. Zawsze mogę po raz n-ty przeczytać "Zejdź na ziemię", prawda? Może koniec sezonu "sex education" cię zainteresuje 😂 3mam kciuki i ściskam mocno ❤️

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tam rozumiem i podziwiam za odwagę do złożenia wymówienia. Sama wręcz nienawidzę zmian, zwłaszcza kiedy nie wiem, co z nich wyniknie. Co do rodziny - a która jest normalna? ;D jasne, jedne są bardziej popieprzone, inne trochę mniej, ale zawsze jest "coś". Czasami dziękuję wszechświatowi za to, że moja jest w miarę normalna, a potem wybucha jakaś drama i wydaje mi się, że wszyscy są popierdo*eni i chcę od nich wszystkich uciec.
    Styczeń to dla mnie miesiąc "zejdź na ziemię" i chyba właśnie poczułam chęć na kolejną rundę z tą historią.
    Jak już mowa o dodatkach na przetarcie, to ja bym nie pogardziła czymś z Oliwierem w roli głównej. :D
    Poza tym... nie zmuszaj się do niczego. Jakkolwiek brutalnie to nie zabrzmi: nie jesteś nam nic winna. Pisanie to powinna być odskocznia, a nie kolejny "problem", bo nie ma rozdziału na czas. Tak że, take your time :)
    Powodzonka, weny i siły do radzenia sobie z chaosem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam bardzo podobne odczucia co do zeszłego weekendu. Postanowiłam się nie odzywać, mimo, że korci. I mam wrażenie, że moje wartości spadają łeb na szyję, tylko po to, żebym mogła je na nowo pozbierać i ułożyć tak, by jakoś przetrwać w tym dziwnym świecie. (I nie, nie chodzi tylko o ten incydent, ostatnio los stanął chyba na głowie)
    Szanuję to co napisałaś i bardzo mocno Ci kibicuję. Co byś była częściej szczęśliwa i widziała cel, jakikolwiek by nie był.
    Z własnej egoistycznej potrzeby napiszę, że czekam na Twoje literki :) obojętnie której historii. I będę czekać cierpliwie - czasem trochę mniej, bo mało jest ostatnio rzeczy które chce mi się czytać.
    Weny, czasu i chęci - jeśli będą ci służyć. Jeśli nie, zabieram do siebie :)
    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  4. Piszę coś pierwszy raz mimo, że czytam twoje opowiadania od dawna i śledzę każdy twój wpis. Nie ukrywam, że było by najgorszym gdybyś postanowiła porzucić pisanie. Masz ogromny talent i kocham twój styl i każdą powieść jaką wydajesz. Chyba żadna inna autorka nie robi mi takich emocjonalnych rollercosterów jak ty swoją twórczością. Jakiś czas temu miałam, aż do bólu podobna sytuację do twojej. Miotałam się we wszystkie strony próbując znaleźć sposób powrotu do normalności, naprawy swojego życia (zaczęłam nawet medytować, co akurat pomogło mi ustabilizować swojego ducha i ciało). Bez dużych zmian się nie obeszło, zmieniłam pracę i postanowiłam skupić się na swoim małym podwórku. Nie dawno usłyszałam stwierdzenie "świat oszalał" i nie trudno zauważyć, że tak jest o czym też wspominałaś, dlatego mi przed zwarjowaniem pomogło właśnie zajęcie się swoim małym kawałkiem świata. Myślenie o tu i teraz, nie tym co będzie lub było, staranie się, żeby to dziś przyniosło mi jak najwięcej radości od tych malutkich po te większe i nawet jak nie zawsze wychodzi to dzień następny nadchodzi wraz z możliwościami. Otoczylam się ludźmi, których kocham i którzy mnie kochają, odpuściłam tych toksycznych niech trują kogoś innego. Pół roku mija i czuję, że jest tak jak być powinno. Dlatego życzę Ci odnalezienia stabilizacji i małych radości życia, nie poddawaj się, znajdź sposób na siebie i jestem pewna, że wtedy wena wróci.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana zmiany zawsze są ciężkie, ale moim zdaniem bardzo przydatne, rozwijające :) Dobrze, że masz takiego wspierającego partnera i że zdecydowałaś co dla Ciebie /Was ważne. Każdy miewa gorsze momenty, czasem dluższe, dlatego trzeba sobie szukać czegoś co sprawia radość i spełnienie i tego się trzymać. A problemy świata traktować nieco z dystansem... Ktoś tu już wcześniej napisał - nie jesteś nam nic winna :) Oczywiście ja mam nadzieję że wrocisz do pisania, ale nic na siłę :) Trzymam za Ciebie kciuki 😘

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziekuję Wam bardzo za tyle miłych słów. Trochę zaczęłam się doprowadzać do porządku i nawet wrócił mi nieco entuzjazm, może nie tyle do samego pisania, ile do tego, co już napisałam, bo tym też należy się cały czas opiekować i nie można tego porzucić na pastwę losu. Powoli zaczynam znowu mieć cel i myślę, że to tylko kwestia czasu, aż zacznę mieć też cel pisarski - trzymajcie za mnie kciuki. Szykuję też niespodziankę, nie chcę mówić dokładnie kiedy, ale na pewno na przestrzeni najbliższych paru miesięcy ;) wierzę, że po niej zarówno wena, jak i literki same wrócą. Ach, i potwierdzam, zmiany dają fantastycznego kopa, a poczucie bycia na dobrej drodze jest najlepszym uczuciem na świecie.
    Całuję Was serdecznie raz jeszcze, M.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej nie wiem co powiedzieć i przykro mi , że odpisuję Ci dopiero teraz. Życie to jakiś chory żart i twoje słowa wbily mnie w ziemię jak cholera. W moim życiu też dzieje się wielki syf i nie mogłam się skupić i zebrać myśli by napisać Ci te kilka słów (nie uzalam się tylko się rozwodzie i żyje w jakimś dziwnym zawieszeniu ja mąż i kochanka), pewnie żadne słowa nie poprawia ci samopoczucia, bo zwykle nie martw się, uśmiechnij a wszystko będzie dobrze to zwyczajnie zabrzmi jak jakiś żart i nie poprawią ci humoru ale trzymaj się i jak coś to proponuję terapię 😊. Ja największa sceptyczka ja proponuję. Nie ma to jak popluć jadem u kogoś kto ci nie będzie przerywal i nie będzie Ci udziela głupich rad . Polecam i trzymam za ciebie kciuki wydobrzyj mi tu cholera bo potrzebuje twoich tekstów by chociaż trochę żyć.( przepraszam za epitety) twoja fanka

    OdpowiedzUsuń
  8. Widzę, że w Twoim życiu działo się naprawdę wiele. Możemy dużo znieść, ale tylko do pewnego momentu. Podziwiam Cię, że tak długo dawałaś radę panować nad tym wszystkim. Egoistycznie mam nadzieję, że Twoja pasja do pisania wróci i dokończysz historię Kacpra i Rafała. Ale nie da się zrobić niczego wartościowego na siłę i wbrew sobie, więc to tylko takie moje marudzenie. Dziękuję bardzo za odpowiedź mój wpis pod rozdziałem, teraz jestem spokojniejsza. W końcu kiedyś musi być lepiej.
    Życzę Ci wszystkiego najlepszego, dużo sił i zdrowia i wracaj do nas jak tylko będziesz gotowa.
    Ściskam gorąco Ewa

    OdpowiedzUsuń
  9. Nadal czekam. Mam nadzieję, że wszystko się u Ciebie stabilizuje i wreszcie wróci Ci chęć do pisania. Bardzo czekam na dalszą część tej historii, byłabym w stanie ją nawet kupić. xD Pozdrawiam Cię cieplutko

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz